pedro65 pedro65
293
BLOG

Święci nie umierają - część 2

pedro65 pedro65 Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 (pierwsza część sprawozdania tutaj: http://pedro65.salon24.pl/585531,swieci-nie-umieraja-czesc-1 )

Interludium

Przygotowując kolejną część swojego sprawozdania mam okazję na miejscu, w moim powiatowym mieście w południowo-wschodniej Polsce, uczestniczyć w niezwykłym wydarzeniu. Pani Floribeth Mora Diaz, cudownie uzdrowiona za wstawiennictwem błogosławionego Jana Pawła II odwiedza naszą parafię. Korzystając z tłumaczenia polskiego zakonnika opowiada po hiszpańsku swoją historię. Jej świadectwo składane jest cichym i spokojnym, jakby trochę zmęczonym głosem. Ale jego treść krzyczy wystarczająco donośnie. To opowieść o zwykłej kobiecie z małego kraju w Ameryce Środkowej, która otrzymała niezwykły dar. O umierającej, która została wybrana aby świadczyć, że Bóg jest Życiem i że to Życie najpełniej objawia się w świętych. O nieznanej nikomu, którą zobaczył cały świat. Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym - syn człowieczy, że się nim zajmujesz?”(Ps 8,5)

San Giovanni Rotondo

Wróćmy na naszą trasę. Jest poniedziałek 28 kwietnia. Po odespaniu szalonej nocy w Rzymie mkniemy autostradą na południe od Pescary, w kierunku Foggi. Po zjeździe na lokalne drogi widać doskonale, że to już południe Włoch. Jest bardzo biednie i jakoś tak afrykańsko. Drogę oblegają coraz liczniejsze kaktusy, a kiedy mijamy jadącego na rowerze człowieka o skórze czarnej jak noc, zaczynamy przez chwilę wątpić, czy jesteśmy jeszcze na starym kontynencie.

Z wysokiej góry podnosi się bardzo ciemna burzowa chmura przypominająca trochę trąbę powietrzną. Gdybyśmy tak groźnie wyglądające zjawisko zobaczyli na Podkarpaciu, oznaczałoby ono rychłą nawałnicę lub gradobicie - ale tu, na cyplu otoczonym z trzech stron morzem pogoda działa jakoś inaczej, nawet słońce nie chowa się za chmurami.

Dzięki dostępowi do Internetu nie przyjeżdżamy w ciemno. Msza święta dla polskich grup pielgrzymkowych jest zaplanowana na dwunastą i rzeczywiście - zaczyna się ona w olbrzymiej, wyglądającej trochę jak namiot bazylice ojca Pio, mającej 6500 miejsc siedzących. Zajmujemy sporo ponad połowę tych miejsc, są tu zatem tysiące polskich pielgrzymów. Słońce prześwietla olbrzymią tkaninę na prawej ścianie, prezentującą sceny z Apokalipsy. Żelbetowe łuki podtrzymujące sklepienie zbiegają się na centralnej kolumnie, opartej na grobie świętego Pio i symbolizują modlitwy zanoszone przez wiernych za jego pośrednictwem. To bardzo mocny znak: filarami Kościoła nie są kamienne kolumny, są nimi Sprawiedliwi. Pan nie ocalił budowli Sodomy, choć zapewne były arcydziełami architektury. Ale był gotów ocalić to miasto z powodu zaledwie dziesięciu Sprawiedliwych, gdyby się tacy znaleźli. Czy przez wzgląd na tych kilku świętych, którzy niezauważeni żyją pośród nas, Bóg i dzisiaj nie wstrzymuje ostatecznej zagłady naszej pogubionej planety ?

Jeden z koncelebransów informuje wiernych, że Msza święta nie będzie miała szczególnej intencji, zatem każdy z zebranych może ją ofiarować we własnej. To wspaniała okazja, każdy i każda z nas niesie przecież w sercu wiele próśb, potrzeb I podziękowań, również przekazanych przez tych wszystkich, którzy nie mogli się w drogę wybrać sami, ale prosili wyjeżdżających - módlcie się za nas, módlcie się za nami. Bo przecież obcowanie świętych dotyczy tak samo nas, żyjących na ziemi, czyli w Kościele wędrującym, jak i tych, którzy już odeszli do wieczności.

Po Mszy świętej schodzimy do fundamentów świątyni w których mieści się grób świętego Pio. Zakonnik spoczywa za szybą do której każdy może podejść, aby przekonać się, że i jego ciało spodobało się Panu zachować od rozkładu. Kolejka jest długa, szepty kumulują się w głośny szum, więc co chwila głos, chyba uruchamiany automatycznie powtarza „silenzio !” Kto już przeszedł przed grobem, może w spokoju pomodlić się w kaplicy.

Górny kościół Matki Bożej Łaskawej, oryginalnie maleńki, zawiera w sobie konfesjonał w którym święty Pio z Pietrelciny spowiadał. Dziś konfesjonał zabezpiecza pancerna szyba, za którą pielgrzymi wrzucają kartki z prośbami. Pod koniec lat 50-tych XX wieku kościół rozbudowano o sporą budowlę, zwaną „La Chiesa Grande” („Wielki Kościół”) bo już wtedy, za ostatnich lat życia świętego, ruch pielgrzymi w San Giovanni był duży. Dziś „Wielki Kościół” wydaje się niepozorny w zestawieniu z olbrzymim kościołem-namiotem, konsekrowanym w XXI wieku. Święci nie umierają ! Święci żyją i pragną przyciągać do świętości innych !

A przecież ojciec Pio doświadczył za życia wiele niezrozumienia, upokorzeń, a nawet prześladowania ze strony ludzi, którzy mieli wiele do powiedzenia w Kościele. Jak wielką karą musiał być dla niego zakaz publicznego sprawowania mszy świętej i słuchania spowiedzi. Wielcy święci jednak, przeciwnie niż wielcy buntownicy, w takich okolicznościach z pokorą poddawali się decyzjom prawowitej władzy, jeśli nawet sprawowana była przez osoby nie dorównujące im w intymnej bliskości Pana. Bo przecież to właśnie On, Umiłowany tak im powiedział: uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem”. (Mt 11,29)

Adriatyk

Z San Giovanni Rotondo jest w linii prostej mniej niż 20 kilometrów do wybrzeża morskiego w okolicy jeziora Lago di Varano. Idea linii prostej okazuje się jednak bardzo abstrakcyjna wobec góry, której zboczem przemieszczamy się w tamtym kierunku. Z wąskiej i krętej jezdni widać stada kóz pilnowanych przez dostojne owczarki i dziki koper przekraczający dwa metry wysokości. Po ponad godzinie docieramy nad piękne, niewiele mniejsze od Łebskiego jezioro przybrzeżne, a potem na morską plażę. Jest ona pusta (to w końcu dopiero kwiecień) i jak to we Włoszech bywa, sporo na niej śmieci. Mamy jednak chwilę spaceru bo piasku, dzieci brodzą w słonej wodzie.

Lanciano

W drodze powrotnej, już pod wieczór docieramy do Lanciano. Maleńki, niepozorny kościółek, a w nim przechowywane od wieków fragment serca i krew ludzka, które mimo braku konserwacji nie mogą jakoś ulec rozkładowi. Według informacji z XII wieku do cudu doszło już w wieku VIII, kiedy odprawiał Mszę świętą mnich bazyliański, który wątpił o prawdziwej obecności Pana w Eucharystii. Wobec tego po dokonanej przez niego konsekracji chleb i wino zamieniły się w prawdziwe Ciało i Krew. Przeprowadzone w XX wieku badania potwierdziły, że stoimy wobec niewytłumaczalnej naukowo tajemnicy.

Ciało i Krew

Kończy się zdumiewający dzień, w którym dotykamy dwóch podpisów samego Boga na dwóch ściśle ze sobą związanych sakramentach. Ojciec Pio nie dla własnej pychy widział ludzkie grzechy - działo się tak, aby ludzie mogli łatwiej uwierzyć, że kapłan w konfesjonale naprawdę reprezentuje Chrystusa. A w Lanciano prawdziwa tkanka ludzkiego serca i prawdziwa krew grupy AB (taka sama jak na Całunie Turyńskim) od stuleci nie ulega rozkładowi. Jest to najstarszy, a przecież nie ostatni cud Eucharystyczny. Czekamy wszak na potwierdzenie niedawnego wydarzenia w naszej Sokółce na Podlasiu. Dowody tajemnicy (fragmenty książki pod takim tytułem czytamy również w czasie podróży) znaleźć można w wielu miejscach na świecie, choć chyba tu, w Italii spotyka się je wyjątkowo często.

Boskie Oblicze z Manoppello

Następnego dnia rozdzielamy się z przyjaciółmi, których plany różnią się trochę od naszych. Zamierzają na przykład odwiedzić sanktuarium świętej Rity z Cascii, żony, matki i zakonnicy, patronki od spraw trudnych, problemów małżeńskich, opiekunki chorych, rannych i wielu innych spraw. My dla świętej Rity nie znajdziemy tym razem czasu. Trudno się temu dziwić. Wszak święci to wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem.” (Ap 7,9). Wśród tego tłumu każdy człowiek może znaleźć takich świętych, z którymi potrafi się szczególnie zaprzyjaźnić. Których nie będzie się wahał prosić o pomoc. Którzy rozumieją doskonale każdą jego trudność i każdy ból. Którzy niczym się od nas nie różnili - a zdołali odnieść ostateczne zwycięstwo.

Boskie Oblicze

Opuszczamy kwaterę kierując się do pobliskiego miasteczka Manoppello. Tu w prostokątnej monstrancji nad ołtarzem znajduje się niezwykła chusta zawierająca wizerunek Mężczyzny, którego najprawdopodobniej nie mogła uczynić ludzka ręka. Kiedy przyjechaliśmy do Manoppello pierwszy raz w 2007 roku, Polacy rzadko zaglądali do tej górskiej enklawy. Sława chusty dopiero rozwijała się w Polsce. Wiele osób poznało ją lepiej dzięki książce niemieckiego dziennikarza Paula Badde pod tytułem „Boskie Oblicze”. W każdym razie po beatyfikacji w 2011 i teraz dotarli tu już bardzo liczni polscy pielgrzymi. Kiedy wchodzimy do kościoła, zaczyna się właśnie Msza święta dla grupy amerykańskiej, do której dołączamy. Potem, kiedy będziemy adorować obraz, rozpocznie się Msza polska z tym samym, co trzy lata wcześniej czytaniem „o chustach” z Ewangelii wg świętego Jana. Czy nasze niegodne oczy patrzą w tym samym momencie na tkaninę, która leżała na twarzy Zmartwychwstałego ? Czy wystarczy nam to, jak kiedyś Apostołom, aby naprawdę uwierzyć ?

Monte Cassino

Z Manoppello jedziemy dalej na wschód, jednak zamiast kierować się prosto do Rzymu wykonujemy skok przez naturalny mur wzniesiony w poprzek włoskiego buta ręką samego Boga.  Jedziemy wzdłuż tej zdumiewającej ściany, która według podręczników strategii wojennej jest i zawsze była nie do zdobycia. I czytamy o tym na głos w eseju Waldemara Łysiaka „Kamienny Feniks na Monte Cassino”. Droga krajowa prowadzi następnie przez przełęcz położoną na wysokości około 1250 metrów (to wysokość wierzchołka Połoniny Wetlińskiej), na której rozległych łąkach pasą się krowy i gromadzi się spore rozlewisko wody z topniejących dookoła śniegów. Potem zjeżdżamy na drugą stronę muru trasą tak malowniczą, że dopada nas nie tylko przesyt robienia kolejnych zdjęć, ale nawet zmęczenie spowodowane nieustannym zachwytem.

Jednak widoki te z pewnością nie zachwycały żołnierzy ze wszystkich stron świata, którzy musieli dokładnie 70 lat temu „wziąć wroga za kark i strącić go z gór”. W tej największej wojnie domowej zachodniej cywilizacji, jaką była II Wojna Światowa, bitwa o Monte Cassino pozostanie jednym z najważniejszych kamieni milowych. Szczególnie dla nas, Polaków, którym dane było bitwę tę rozstrzygnąć i których cmentarz leżący naprzeciwko klasztoru tworzy z nim niezwykłą klamrę życia i śmierci, trwałości i przemijania.

Czy przybyliśmy tu, aby spotkać się ze świętymi ? Oczywiście. Przecież to na Monte Cassino pochowano święte bliźnięta: Benedykta i Scholastykę z Nursji. Kiedy patrzymy w bazylice na fresk „Chwała Świętego Benedykta” widzimy tego patrona Europy i fundatora europejskiej cywilizacji w otoczeniu jego duchowych dzieci, między innymi 17 papieży pochodzących z jego zakonu. Gdy później w podziemiach słuchamy nieszporów śpiewanych przez siostry mamy okazję odczuć faktyczną ciągłość tej cywilizacji. Jednak celem naszej pielgrzymki jest jeszcze drugie skrzydło klamry - cmentarz wojowników z dalekiej Polski, walczących o wolność innych narodów, która im samym nie była dana. Czy można modlić się i za ich wstawiennictwem ?

Gruzy na szczycie

Nie jesteśmy pewni. Nadzieję daje myśl, którą pamiętam z wywiadu z kapelanem tych żołnierzy, bodajże ojcem Bocheńskim. Cytuję niestety z pamięci, nie udało mi się dotrzeć do źródła. „Czy pan zdaje sobie sprawę, jacy to byli moralnie czyści ludzie ? Ja wiem, bo ich spowiadałem.” Czysty moralnie żołnierz, walczący za sprawiedliwą sprawę i oddający za nią życie nie jest chyba mniej święty niż świątobliwy mnich. Oby więc ofiara tych dzielnych ludzi okazała się Bogu przyjemna, oby też na zawsze przypominała Europie, ze to nie rujnowanie tylko budowanie ma sens.

Zapada kolejny wieczór. Doliną rzeki Liri, jak armia sprzymierzonych po zdobyciu Monte Cassino, ruszamy na Rzym. Tym razem wejdziemy do Bazyliki świętego Piotra i uklękniemy osobiście przy grobach nowo ogłoszonych świętych papieży.

 

Ciąg dalszy nastąpi …

pedro65
O mnie pedro65

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo