pedro65 pedro65
576
BLOG

Święci nie umierają - część 1

pedro65 pedro65 Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Jedną z kluczowych perspektyw, jakie otworzył, a może raczej przypomniał współczesnemu człowiekowi papież z Polski zaliczony właśnie do grona świętych, jest przeniesienie spojrzenia ze świętych „nie z tej ziemi”, pojawiających się dawno, dawno temu, w czasach wypraw krzyżowych, zamków i gotyckich katedr, na świadomość, że święci to nasi sąsiedzi, którzy dokonywali codziennie takich samych wyborów jak my. Będziemy zatem w czasie naszej krótkiej wyprawy do Italii nawiedzać groby świętych sprzed wieków i takich, których mogliśmy dotknąć, dosłownie chwycić za rękaw.

Ponieważ wyjazdowi rodzinnemu niełatwo zachować pielgrzymkowy charakter, przygotowujemy wspierające materiały. Będą kserokopie z różnych źródeł do czytania na głos i nagrania na płytach, szczególnie z homiliami Jana Pawła II z jego pielgrzymek do Polski. Zamierzamy lecieć do Bolonii i na miejscu wypożyczyć samochód. Bez własnego transportu kołowego włoska wyprawa szlakiem świętych nie miałaby zbyt wiele sensu.

Kaplica na lotnisku

W sobotę 26 kwietnia stawiamy się wczesnym rankiem na balickim lotnisku imienia Jana Pawła II. Po odprawieniu bagażu wchodzimy do pięknej lotniskowej kaplicy, gdzie prosimy głównego patrona naszej wyprawy o jej wspieranie. Potem kontrola, krótkie oczekiwanie i już Boeing taniego przewoźnika z Zielonej Wyspy niesie nas nad chmurami. W dole zaśnieżone szczyty, zapewne Alp Julijskich, chwilami szmaragdowe, ale częściej prawie białe nurty rzek wypływających z tych wapiennych gór i wreszcie Wenecja, którą tym razem obejrzymy tylko z przestworzy. Jeszcze chwila i lądujemy bezpiecznie na włoskiej ziemi. Wypożyczony samochód okazuje się wyższy, ale mniejszy niż zamówiony, ma niewygodne fotele i nieduży bagażnik, zatem pakowanie sprawia trochę kłopotu, a po długich odcinkach podróży będą nas boleć plecy. Zmieniamy się wszyscy solidarnie, siedząc to z przodu, to z tyłu. Za to jak przystało na wyrób fabryki z Turynu, autko prowadzi się świetnie przy skromnej konsumpcji oleju napędowego. Wraz z przyjaciółmi, którzy wynajęli drugi samochód, ruszamy. 

Florencja

Do Florencji przybywamy bardziej turystycznie niż pielgrzymkowo. Nie mamy tutaj żadnego konkretnego świętego, którego grób lub miejsce kultu chcielibyśmy nawiedzić. Zresztą głównym patronem miasta jest święty Jan Chrzciciel, a jego mauzoleum znajduje się w meczecie w odległym i trudno dostępnym Damaszku. Florencja jest perłą architektury i kultury, a oglądana z perspektywy dzwonnicy przy katedrze robi niezwykłe wrażenie hektarami utrzymanych w jednym stylu dachów. Również katedra Santa Maria del Fiore (Matki Bożej Kwietnej), perła włoskiego gotyku, mocno różniącego się od gotyku znanego nam ze środkowej Europy, jest chyba wystarczającym dowodem, że warto było i warto nadal inwestować w piękne budowle, które przez wieki mogą przypominać, że chwała Naszego Pana jest ważniejsza od jakiejkolwiek chwały ludzkiej.

Oglądamy jeszcze Palazzo Vecchio z repliką rzeźby Michała Anioła „Dawid” i innymi posągami, o których w moich czasach szkolnych można było dowiedzieć się z podręczników. Docieramy nad rzekę Arno i na słynny Most Złotników (Ponte Vecchio), po czym powoli zmierzamy na parking. Zbliża się wieczór, kiedy ruszamy dalej w stronę Rzymu.

Montepulciano

Po opuszczeniu Florencji, zmierzamy już po ciemku do miasteczka w górach Toskanii, aby nawiedzić kościół jednej z naszych patronek, świętej Agnieszki, którą wielka Katarzyna ze Sieny nazywała chlubną matką. Ciało Agnieszki nie podlegało rozkładowi przez setki lat od jej śmierci - fenomen nieraz spotykany wśród świętych chrześcijańskich, niemożliwy do wytłumaczenia w oparciu o wiedzę, jaką dysponuje współczesna nauka. Czy zachowanie ciał błogosławionych to kolejny, bardzo materialny dowód, że „święci nie umierają”? Wszak na słowo Pana wyschłe kości mogą w każdej chwili przyoblec się ponownie w ciało i wrócić do życia, jak to pięknie pokazuje księga Ezechiela.

Na krętej górskiej szosie około dziewiątej wieczorem zatrzymuje nas osobliwy pochód. Między dwoma radiowozami na sygnale świetlnym porusza się grupa pieszych, towarzyszących wielkiej figurze świętego, umieszczonej na skrzyni pickupa. Procesja blokuje ruch, ale tym razem krewcy włoscy kierowcy nie trąbią. Czyżby w Italii wolno było jeszcze chrześcijanom odbywać uliczne procesje i to pod ochroną policji ? Na szczęście nie widać tu sił postępu, które mogłyby oskarżyć miejscowych kmieci o pogwałcenie przepisów sanepidu, ochrony przeciwpożarowej albo bezpieczeństwa drogowego. Procesja dociera szczęśliwie do miasteczka i skręca do kościoła, w którym zaczynają dzwonić dzwony. Po odblokowaniu drogi gładko docieramy do Montepulciano, gdzie jednak kościół z powodu późnej pory zastajemy zamknięty. Wychodzimy więc tylko na chwilę spojrzeć na piękną mozaikę świętej Agnieszki z lilią i barankiem, błogosławiącej górskie miasteczko. Potem powrót na autostradę, nocna toaleta na stacji benzynowej i starożytną drogą Via Salaria, „Drogą Solną” wjeżdżamy od północy do Wiecznego Miasta.

Rzym po raz pierwszy

Planujemy podobnie jak trzy lata wcześniej. Auto parkujemy bez problemu na olbrzymim parkingu podziemnym pod Villa Borghese, skąd trzeba przejść około trzech kilometrów. Bogatsi o doświadczenie z beatyfikacji w 2011 roku, czujemy się pewniejsi. Jednak, jak głosi starożytna mądrość, „nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki” - nic nie zdarza się dwa razy tak samo. Jednemu z nas mocno dokucza stopa, marsz po kocich łbach jest więc pewnym wyzwaniem. Na szczęście można jako laski użyć kija, który kupiliśmy w supermarkecie we Florencji, aby osadzić na nim polską flagę. Około trzeciej nad ranem widzimy ten sam, co trzy lata wcześniej, nocny widok na Tybr i oświetloną Bazylikę, a na płocie przy Via San Pio X dosłownie ten sam transparent z angielskim napisem „Karol, jesteśmy z Tobą, dziękujemy Ci, nie zapominamy, Ty idziesz z nami !” Via Della Conciliazione jest pełna ludzi, ale w bocznej uliczce jest jeszcze luz. Dajemy radę pospać około pół godziny na chodniku na zabranych ze sobą karimatach. Potem nurt ludzki gęstnieje i znajdujemy się w pewnym momencie w olbrzymim ścisku. Analogia z rzeką okazuje się jak najbardziej uzasadniona. Jest spokojnie, przesuwamy się bardzo powoli, ale ten napór budzi strach, szczególnie o ośmiolatka, którego musimy chronić tworząc wokół niego coś w rodzaju rzymskiej (!) formacji obronnej zwanej żółwiem. W tłumie przeważają Włosi i Polacy, a to są nacje, które napierać potrafią w sposób niezrównany. Włosi przy tym bez skrępowania palą w tłumie, co nie poprawia nastroju. O szóstej rano jesteśmy już w połowie Via Della Conciliazione i możemy trochę odsapnąć, zjeść śniadanie, skorzystać z Toy-toalet. Tłum wiernych falami przesuwa się do przodu i trzeba postanowić, czy wchodzimy dalej na plac, co musi oznaczać stanie w jednym miejscu przez kilka kolejnych godzin. W końcu, z dzieckiem w składzie, po doświadczeniu olbrzymiego ścisku sprzed kilku godzin, pozostajemy jednak w okolicach początku ulicy. Jest tu trochę luźniej, można usiąść, można też dotrzeć do toalet bez ryzyka, że nie wróci się już w poprzednie miejsce.

Via Conciliazione o świcie

Transmisja radiowa w języku polskim bardzo pomaga. Pozwala śledzić z pełnym zrozumieniem przebieg wielojęzycznej liturgii i trochę odizolować się od dźwięków natarczywych, a niekoniecznie bezpośrednio związanych z uroczystością, na przykład syren ambulansów. Wzdłuż ulicy rozdawane są również książeczki z przebiegiem uroczystości, udaje nam się otrzymać jeden egzemplarz. Pogoda jest przyjemna. Pada lekki deszcz, który bardziej łagodzi gorąco niż dokucza, a po ogłoszeniu dekretu o kanonizacji ustąpi całkiem miejsca słońcu. Później dowiemy się od osób oglądających kanonizację w telewizji, że trwała krótko jak na wydarzenie tej rangi. Jednak perspektywa osób będących na miejscu od trzeciej nad ranem jest zdecydowanie inna.

Liturgia zaczyna się od litanii do wszystkich świętych.„Sancta Maria,sancti Angeli et Archangeli,Sancte Petre, … ora pro nobis.” Nie modlimy się DO świętych. Prosimy świętych, aby wołali za nami do Boga. Bo święci nie umierają, oni żyją w Obecności Pana.

Po ogłoszeniu dekretu o kanonizacji reakcja zgromadzonych jest zdecydowanie mniej żywiołowa niż to było w czasie beatyfikacji. Czy wszyscy są teraz bardziej zmęczeni ? A może po prostu „promocja” błogosławionego na świętego nie jest już tak kluczowym wydarzeniem ? W końcu kanonizacja rozszerza tylko zakres kultu błogosławionych, ale w żaden sposób nie pomnaża ich chwały, której dostępują jako zbawieni. Chwały, do której Chrystus zaprasza nas wszystkich. Papież Franciszek wspomina w homilii obu świętych papieży jako kontemplujących rany Chrystusa, które nie były dla nich przyczyną zgorszenia, ale źródłem wiary w miłosierdzie Boga. I podkreśla: Nie zapominajmy, że to właśnie święci prowadzą Kościół naprzód i sprawiają, że się rozwija.”

Po zakończonej uroczystości wychodzimy powoli - niezmiernie powoli, bo ulicę blokuje kolejna fala usiłujących dostać się teraz w okolice Bazyliki. My do grobów nowych świętych zamierzamy jeszcze powrócić za kilka dni. W końcu wydostajemy się nad Tybr i uliczkami docieramy na parking. Już samochodem, mijając Koloseum, zmierzamy do Bazyliki Świętego Pawła za Murami. Jest tu sporo autokarów, aut i pielgrzymów, ale w ogromnej świątyni mamy poczucie przestrzeni. Korzystamy z odpustu, jaki można uzyskać za nawiedzenie Bazyliki. Chwila przy grobie Apostoła Narodów (czy Jan Paweł II również mógłby nosić podobny tytuł ?), koronka do Miłosierdzia Bożego - wszak to godzina Miłosierdzia w Niedzielę Miłosierdzia ! Podziwiamy fryz zawierający medaliony z portretami papieży i zastanawiamy się, czy spelni się przepowiednia o końcu świata, gdy wypełnionych zostanie pozostałych sześć miejsc ? Cóż, od czasu, kiedy byliśmy tu z żoną 27 lat temu, przybyło zaledwie dwu nowych biskupów Rzymu, zatem na odpowiedź przyjdzie jeszcze chyba poczekać. Pilniejsze wydaje się zagadnienie, czy zostaną wymienione lub uzupełnione mozaiki z wizerunkami Jana XXIII oraz Jana Pawla II. Powinni przecież otrzymac teraz aureole !

Kwatera między górami a morzem

Zmęczeni, niewyspani i zakurzeni wyjeżdżamy z Rzymu na wschód, przecinamy półwysep autostradą do Pescary, aby dotrzeć do zaprzyjaźnionej kwatery. Dopada nas bardzo intensywna ulewa, co w połączeniu z niewyspaniem utrudnia jazdę. Pijemy genialną włoską kawę, zmieniamy się za kierownicą i wieczorem docieramy na miejsce. Kończy się niezmiernie długi, „podwójny” dzień, rozpoczęty wczesną pobudką w sobotę. Dziś już tylko kąpiel, błyskawiczna kolacja - jak przystało na Italię złożona z makaronu z sosem pomidorowym i wskakujemy do łóżek. 

Widok z winnicy

 Nadchodzi poranek i wyjście na balkon budzi ten sam zachwyt, co trzy lata temu. Przy samej barierce drzewko z dorodnymi cytrynami, a nad świeżą zielenią winnicy i srebrno-zieloną oliwką piętrzą się masywy pokryte śniegiem, ostro błyszczącym w promieniach słońca. Z kolei za plecami, nie dalej niż 10 kilometrów, mamy Adriatyk. Wysokie góry dochodzą tu niemal do samego morza. Czy to powszechne sąsiedztwo masywów i stromych zboczy nie stanowi jakiegoś wyjaśnienia, dlaczego Italia tak obfituje w świętych Kościoła ? Dlaczego tak pełno tu miejsc kultu, a w regionie Umbria, nazywanym „ziemią świętych”, własnego patrona ma właściwie każde miasteczko ? O jak są pełne wdzięku na górach nogi zwiastuna radosnej nowiny …” (Iz 52,7). Nieprzypadkowo Pan Jezus prawie wszystkie ważne wydarzenia swojej misji zrealizował na szczytach wzgórz. Ruszamy zatem i my, zaraz po śniadaniu, w stronę kolejnej góry. Jedziemy na południe, do domu skromnego kapucyna, który w czasie Mszy świętej widział obecnych mieszkańców Nieba, a kiedy sprawował sakrament pokuty, odczytywał grzechy wprost z serc penitentów.

Ciąg dalszy tutaj: (http://pedro65.salon24.pl/593500,swieci-nie-umieraja-czesc-2)

pedro65
O mnie pedro65

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo