pedro65 pedro65
603
BLOG

Edukacja seksualno-internetowa pierwszaków

pedro65 pedro65 Polityka Obserwuj notkę 4

 

Gazeta Wyborcza podała wczoraj na swojej stronie internetowej, że rząd zamierza kupić wszystkim pierwszakom laptopy, koniecznie z dostępem do Internetu. Tytuł informacji jest znamienny: „Laptop dla pierwszaka. Internet zaniedbany jak edukacja seksualna”. Gazecie się te dwie sprawy kojarzą, czemu nie sposób się dziwić - fani pornografii mogliby na pewno wiele powiedzieć o tym jak tanio i wygodnie można się postępowo „edukować” dzięki dostępowi do Sieci. Przydadzą się też zapewne nowe programy „edukacyjne”, np. o dwóch tatusiach pingwinkach, jakie na wzór postępowej części Europy rząd będzie mógł w tych laptopach zainstalować. Protesty zaś moherowych rodziców będzie można zakwalifikować już nie tylko jako uchylanie się od „obowiązku szkolnego”, ale co gorsza jako „dyskryminację cyfrową”.

Pragnę w tym miejscu przypomnieć, że pomysł zgłosił ten sam rząd, który żeby zapychać bieżącą dziurę budżetową dokonał bez naszej zgody skoku na nasze składki emerytalne i który żebrze u Komisji Europejskiej, żeby mógł dług nazywać NIEDŁUGIEM w celu dalszego jego powiększania. Skoro tak ogromna zapaść finansów publicznych nie przeszkadza w planach wydania MILIARDA złotych (a podobno to za mało) na niepotrzebne i niedobre dla małych dzieci notebooki, to znaczy, że nie chodzi tu już tylko o pieniądze. Chodzi o władzę nad duszami.

No cóż, jedna przynajmniej tajemnica doczekała się ujawnienia. Rząd wcale nie zamierza posłać małych dzieci wcześniej do szkoły, żeby użyć ich, jak zdradził minister Boni, jako „mięsa demograficznego” na rynku pracy i rozmnażania. To byłby haniebny i nieuczciwy powód, ale sprawy mają się chyba jeszcze gorzej. Dzieci trzeba jak najwcześniej zacząć „edukować”, żeby skutecznie dorwać się do ich mózgów. Siły postępu toczą przecież bój o stworzenie „Nowego Człowieka”, który na tradycyjne wartości będzie patrzył z odrazą, a przynajmniej obojętnie. Sukcesy są, ale prawdziwie skuteczne formatowanie osobowości, jak uczy doświadczenie tureckich janczarów, sowieckich pionierów czy Hitlerjugend, najlepiej zaczynać w możliwie najmłodszym wieku.

O tym zagadnieniu zamierzałem i nadal zamierzam napisać osobno, temat jest z różnych względów krytyczny dla małych dzieci w ogóle, a zwłaszcza dla roczników 2005 i 2006 i dla ich rodziców. Na razie chcę wrócić do samego pomysłu z laptopami, zakładając przez chwilę, że nie jest on wynikiem złej woli, a tylko bezdennej głupoty.

Nawet gdyby bowiem założyć, że laptopy dla małych dzieci będą idealnie chronione przed szkodliwymi treściami i że postępowa władza nie zamierza umieszczać w tych komputerach treści służących formatowaniu „Nowego Człowieka” wbrew tradycji i oczekiwaniom rodziców, to należy pamiętać, że komputer (jak telewizor, a może nawet bardziej) szkodzi małemu dziecku z samej istoty swojego działania i należy maksymalnie ograniczać dostęp do niego. Nie jestem psychologiem, ale wyniki takich badań są dostępne. Komputer potwornie uzależnia małe dzieci, niewiele mniej młodzież, często dorosłych. A chyba każdy, kto na przestrzeni ostatnich 20 lat obserwował w Polsce małe i dorastające dzieci, musiał zauważyć, że coraz więcej wśród nich przypadków nadpobudliwości, coraz trudniej im skupić dłużej uwagę na jednym zagadnieniu czy wykonać od początku do końca dłuższą i wymagającą wysiłku pracę. Dostęp do elektronicznych gadżetów ma tutaj ogromny wpływ, szczególnie na małe dzieci, które nie potrafią odróżnić cyfrowej iluzji od rzeczywistości.

Psychologiem nie jestem, natomiast na uczeniu siebie i innych matematyki i fizyki trochę się znam. Przeszedłem właściwie cały cykl edukacji, łącznie z klasą matematyczno-fizyczną, olimpiadami z tych przedmiotów i dziennymi studiami z elektroniki na przyzwoitej uczelni. Nadal, mimo, że od dyplomu minęło kilkadziesiąt lat, mogę „z marszu” pomagać uczniom szkół, łącznie z maturzystami, w rozwiązywaniu zadań z matematyki i fizyki. A zawodowo - od wielu lat administruję komputery, a jakże.

„Stara szkoła” nauki matematyki zakładała unikanie wprowadzania maszynek liczących i innych protez myślenia nie dlatego, że one są z gruntu niedobre. Chodziło o to, żeby nie zablokować w umyśle dziecka rozwoju myślenia matematycznego i logicznego. Umiejętność liczenia w pamięci i „pisemnie” pozwala ROZUMIEĆ zależności między prostymi liczbami, WIDZIEĆ je od razu, dzięki czemu nie trzeba zatrudniać firmy konsultingowej za dwa miliony, żeby ocenić, że beznadziejny projekt nie może się udać. Znajomość czynników pierwszych otwiera umysł na teorię liczb, bez której oraz bez podstaw logiki matematycznej działanie komputera pozostanie czarną magią, a jego użytkownik jedynie obiektem wiecznej manipulacji. Bez rozumienia i wyczucia geometrii droga do świata trójwymiarowego, również tego obrazowanego w systemie komputerowym, jest zamknięta. Kto nie umie się posługiwać papierową mapą, a tylko odbiera komendy z GPS’u, nie spojrzy na świat z lotu ptaka. I tak dalej i tak dalej. Jeżeli obecna Pani Minister edukacji tego nie pojmuje, to wygląda, że wydział który ukończyła reprezentował w latach 70-tych dość żałosny poziom rozumienia matematyki. Jeśli pojmuje - to uważam, że sprzedała prawdę za nieznaną mi bliżej walutę.

Jeżeli idzie o umiejętność pisania czy tworzenia obrazów, sprawa wygląda równie żałośnie. Już dzisiaj szkolne „projekty” powstają w większości przez kopiowanie z Wikipedii i innych źródeł fraz, obrazów, czasem całych akapitów. W dorosłym życiu ten rodzaj „twórczości” rozciąga się na pracowników korporacji, tworzących w 15 dni elaboraty na 150 stron - których w ogóle nie da się przeczytać. Wręcz wydaje się, że angielskie słowo „CreatiVity” pochodzi wprost od skrótów klawiszowych ctrl-C-ctrl-V. Inna rzecz, że nauczyciele często kupują taką „twórczość”, dzięki czemu tatuś sprawny w posługiwaniu się schowkiem i wiedzący co nieco o świecie, automatycznie zapewnia dziecku szóstkę z „projektu”. W efekcie umiejętność pisania i rysowania jest w zaniku, z czytaniem jest niewiele lepiej. I może o to właśnie chodzi demokratycznej władzy - w końcu wygrywająca wybory większość ma się o tym, co aktualnie myśli, dowiedzieć z mediów audiowizualnych, prawda ?

Z drugiej strony, opowieści o „wykluczeniu cyfrowym”, modne w ostatnich latach, są jeszcze mniej warte niż opowieści o globalnym ociepleniu ludzką ręką uczynionym. Zapewne w przypadku obu opowieści chodzi po prostu o kasę - na przykład o lukratywne kontrakty na SETKI TYSIĘCY laptopów, albo o jakieś „limity CO2” którymi można potem handlować. Natomiast w praktyce korzystanie z komputerów i z sieci jest tak łatwe, że każda osoba nauczona porządnego, przekrojowego myślenia, zwłaszcza osoba młoda, opanuje je w czasie kilkumiesięcznego kursu. I naprawdę nie musi się to stać wcześniej niż w gimnazjum, kiedy odporność na uzależnienie jest już trochę większa niż u małego dziecka. Natomiast porządnego czytania, pisania i liczenia, a w konsekwencji twórczego, niezależnego i krytycznego myślenia prawdopodobnie taki „wykluczony myśleniowo” młody człowiek nie nauczy się już nigdy. Pozostanie bezkrytycznym konsumentem technologii elektronicznej, któremu poza wąziutką specjalizacją zawodową wystarczy wiedza o pięciu klawiszach na pilocie. No, bo trzeba jakoś włączyć skrzynkę, żeby dowiedzieć się, co wypada dzisiaj myśleć ...

pedro65
O mnie pedro65

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka